Młody mnie ostatni wkurzył bo zaczął biadolić o tym jakie to on ma ciężkie życie z tymi klockami. Bo nic się nie da z nich zrobić, bo instrukcji nie może znaleźć, bo są niekompletne itp, itd.
"Synu, dziwne rzeczy opowiadasz" rzekłem mu. Potem się zawziąłem. Następnie oddzieliłem klocki białe od tych różnokolorowych.
Potem rzekłem "zbuduję ci synu przyczepkę naszą 126-kę" którą kiedyś weźmiesz w posiadanie, tak jak twój ojciec wziął w posiadanie i tak jak ojciec twojego ojca wziął w pierwotne posiadanie.
"Niech tak się stanie ojcze" odpowiedział syn. "Idź zjedz kolację" odrzekłem mu, "i nie wracaj zanim twoja matka nie dostanie znaku od ojca twego".
Następnie czyniłem to co czyni się z klockami. Na początku drugiej godziny rzekłem zaś "oto jest dzieło moje, kloc z klocków syna mego". I dodałem "z klocków powstałaś, w klocki się obrócisz". Na koniec rzekłem "nie jest dobrze by ojciec bawił się sam". I dałem znak matce syna mego. A gdy ten przyszedł do mnie rzekłem mu "synu, oto przyczepka twoja, kloc z twoich klocków". Wtedy syn mój odrzekł "ojcze, wybacz że zwątpiłem w klocki moje". Wtedy ja odrzekłem "dobrze powiedziałeś <zwątpiłem ojcze>, ale nie w klocki zwątpiłeś synu ale w swoją wyobraźnię". "Czy wierzysz że możesz za jej pomocą zbudować rzeczy, których w żadnych instrukcjach żaden uczony nie napisał?". "Tak wierzę ojcze" odpowiedział mój syn.
Wtedy odpowiedziałem mu "A zatem idź synu i nie opowiadaj bzdur już więcej".
Drugiego dnia odpocząłem. Bo akurat niedziela była.